Moją poważną wadą są uprzedzenia do różnych tego typu rzeczy. W domu raczej za miło nie było, więc tutaj też trzymam się z daleka. Po prostu tak mam.
- Jestem! - wydarła się Ana z przedpokoju.
- Słyszę. Głucha jeszcze nie jestem.
* * * * *
- Siema - podeszłam do Lysandra.
- O, cześć. Czemu cię nie było?
- Aaa, chorrry byłem - uf. Prawie byłaby wsypa. Przez ten tydzień się odzwyczaiłam. Lys chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zadzwonił dzwonek. Udałam się na salę gimnastyczną w dobrym humorze. Zawsze lubiłam W-F. Stanęłam przed damską szatnią. Rozejrzałam się. Lysander poszedł na lekcje, ale po Kastielu można spodziewać się wszystkiego. Stwierdziwszy brak rudej czupryny na horyzoncie otworzyłam drzwi.
- Dobry - przywitał nas Fiona. Tak na prawdę nazywał się Jacek Fion, ale Fiona pasowało mu o wiele bardziej - Dzisiaj będziemy skakać przez kozła - przez klasę przeszedł stłumiony jęk. Jakaś dziewczyna koło mnie zapytała:
- Głupio, nie?
- Czemu? Kozioł jest prosty - ile ja się przez tego kozła w gimnazjum naskakałam! Szkoda gadać. Trener stwierdził wtedy, że kozioł to wprawka do parkouru, który też będziemy robić ( rzeczywiście robiliśmy później parkour ) Ech.
- Kozioł jest straszny! Mieliśmy to w podstawówce, ale dostałam wtedy tróję.
- To najwyższy czas popracować nad kondycją - pomyślałam, ale nie powiedziałam tego na głos. Nie wszyscy muszą być tak fantastyczni jak ja. Po W-Fie (dostałam 5) miałam matematykę. W sali było duszno i gorąco, mimo otwartych okien.
Była to ładna sala, utrzymana w odcieniach niebieskiego i granatu. Ściany były do połowy pomalowane jasnoniebieską farbą, a górna połowa ściany była biała. W lewej ścianie były usadowione okna opatrzone w ciemnoniebieskie żaluzje. Na biurku nauczycielki stał wazon z jakimiś niebieskimi kwiatami (nigdy nie znałam się na florystyce).
- Juginora do tablicy - wywabił mnie z zamyślenia głos matematyczki. Spojrzałam na tablicę. Napisany był na niej jakiś wzór. Podeszłam i go rozwiązałam. Nie był zbyt trudny. W gimnazjum najwięcej było co prawda zajęć praktycznych, ale w domu brałam prywatne lekcje od jakiegoś profesora, tak więc nie mam tutaj większych trudności. Następnie miałam jeszcze kilka lekcji, w tym angielski, niemiecki i historię. Dwa pierwsze dało się lubić, bo ojciec zabierał mnie ze sobą na delegacje do różnych krajów, więc znałam trochę języków. Do historii miałam podejście neutralne - nie lubiłam jej, ale też nie nienawidziłam.
Po lekcjach zeszłam do szatni po polar (dziś było wyjątkowo ciepło jak na listopad). Zabierałam się już do wyjścia, gdy przypadkowo poczułam jakiś kawałek papieru w kieszeni. Idąc już, wyjęłam go rozprostowałam. Zmarszczyłam brwi. Nie była to moja kartka. Ktoś musiał mi ją włożyć do kieszeni na przerwie lub jeszcze przed lekcjami, gdy byłam już na górze, a polar zostawiłam na dole. Było na niej napisane starannym pismem:
Jutro o 16:00 w parku przy Rivleya 12
Violetta