sobota, 21 marca 2015

Koniec

Przepraszam za te miesiące nieobecności. Jeśli ktoś w ogóle wchodzi na mojego bloga, gratuluję wytrwałości i.. przepraszam. Zabrałam się za pisanie, ale szybko przekonałam się, że to zajęcie nie dla mnie. Nie miałam chęci prawdziwych pisarzy blogerów. Moje rozdziały były krótkie i nudne, więc z pespektywy czasu nie dziwię się, że mój blog czytało tylko kilka osób ( którym z całego serca dziękuje za każdy pojedynczy komentarz ).
Ale do rzeczy. Tym razem postanowiłam skończyć tego bloga raz na zawsze. Wątpię, bym jeszcze kiedyś tu wróciła.
Mam też drugą sprawę: jestem wsółautorką ( chociaż nic nie piszę ) pewnego początkującego bloga wraz z trzema innymi osobami, i obiecałam pomóc im w rozsławieniu bloga. Jest na nim na razie kilka rozdziałów, a dwie na trzy osoby nie mają większego pojęcia o pisaniu, więc pod tym względem nie prezentuje się raczej pozytywnie. Mam jednak nadzieję, że w miarę rozwoju bloga i historii, rozwiną i poprawią się także ich umiejętności pisarskie. Nie zmuszam Was oczywiście, abyście nawet patrzyły na link, ale myślę, że watro wejść dla tej jednej osoby, która umie pisać, i jest w tym naprawdę dobra.
Oto link: http://elementaris4.blogspot.com/
Tak więc do zobaczenia, może nie na tym blogu, ale na pewno kiedyś...

niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział 17 cz.2 - Tak...

Rozdział później, niż zapowiadałam z powodu nieoczekiwanego wyjazdu na wieś. Bez zbędnego pisania, zapraszam do lektury
__________________________________________________________________________
- Ana!! - krzyknęłam. Postać odwróciła się w moją stronę, jednak była za daleko, żeby stwierdzić, czy mnie zauważyła. Najszybciej jak mogłam zaczęłam biec w stronę budynku na którym stała, jednak w połowie drogi ona...

Ona po prostu runęła w dół.

Przystanęłam, gdy uderzyła o ziemię. Nie było szansy, żeby przeżyła upadek z ósmego piętra. Skierowałam swój wzrok na dach, na którym przed chwilą stała. Była tam jeszcze jedna postać. Podbiegłam bliżej, jednak zdążyłam stwierdzić tylko, że był to mężczyzna. Uciekł. Podeszłam do jej ciała i nachyliłam się do klatki piersiowej. Nie oddycha. Wyciągnęłam komórkę i raczej z zasady zadzwoniłam na pogotowie. Nie spodziewałam się, żeby żyła.

Gdy pogotowie zabrało jej ciało, myślałam, że się rozpłaczę. Ale nie. Z moich oczu nie popłynęła nawet jedna łza. To wszystko nie docierało do mnie. Czułam się jak bierny obserwator, który nie był z nią związany. Czy to przez ostatnie wydarzenia, czy nigdy nie byłyśmy sobie tak bliskie jak myślałam?

Kilka godzin później w szpitalu zjawił się policjant, który zabrał mnie na komisariat. Posłusznie za nim poszłam, chociaż wiedziałam, z jakim wiąże się to ryzykiem. Na pewno będzie chciał zadzwonić do moich rodziców. I co mu powiem?

" Niestety, nie mogę podać panu telefonu do mojego ojca, ponieważ pół roku temu od niego uciekłam".

Jednak nie myślałam o tym teraz. Nic się już nie liczyło. Byłam wrakiem człowieka. Nie myślałam, po prostu posłusznie usiadłam na fotelu w jakimś gabinecie.

- To tu zadzwoniłaś po pogotowie? - zapytał. Podniosłam na niego oczy. Przede mną siedział facet po czterdziestce w służbowym uniformie.

- Tak.

- Rozumiem. Jak się nazywasz, ile masz lat, gdzie mieszkasz? - odpowiedziałam na pytania zgodnie z prawdą. Nie miałam siły kłamać.

- Ta dziewczyna nazywa się Frei Annie. Znasz ją? - kiwnęłam głową.

- To moja prz.. koleżanka ze szkoły - policjant zanotował coś w notesie.

- Dobrze. Opowiedz mi proszę, jak to się stało? - tu zwiesiłam głowę, jednak zaraz ją podniosłam.

- Byłam na spacerze, gdy zauważyłam ją stojącą na dachu bloku. Krzyknęłam do niej, a ona po prostu zleciała z tego budynku. Zauważyłam tylko jakiegoś chłopaka, który uciekł, gdy przybiegłam.

- Dobrze. To wszystko, co chciałem wiedzieć. Możesz już iść - już miałam wychodzić, gdy zawrócił mnie:

- Czekaj. Nie powinnaś sama wracać. Masz kogoś, kto mógłby po ciebie przyjść? - przełknęłam ślinę. Trybiki w moim mózgu zaczęły pracować w celu znalezienia kogoś, kto nie jest moim rodzicem i mam do niego numer.

- Ee.. tak, przyjaciela. Też ją zna, powinien wiedzieć.

- Zadzwoń po niego - skinęłam mu głową. Tym razem udało mi się wymknąć. Stanęłam w korytarzu i włączyłam komórkę. Z kontaktów wybrałam numer Lysandra i zadzwoniłam.

- Halo?

- Siema. Jestem pod komisariatem, samej mnie nie wypuszczą, a poza tym nie wiem jak się  stąd idzie do mnie, przyjdziesz?

- Pod komisariatem..?

- Opowiem ci jak przyjdziesz, Ok?

- OK, zaraz będę.

Po kilku minutach zobaczyłam Lysandra zbliżającego się do posterunku. Pomachałam mu i skinęłam policjantowi.

- Haruka, co się stało? Czemu..

- Ana.. ona.. - zwiesiłam głowę - ..nie żyje - te słowa z trudem przeszły mi przez gardło.

- Oh. Ja..

- Nie musisz mówić, że ci przykro, nie znałeś jej - białowłosy skinął głową - Nie musisz mnie odprowadzać. Poradzę sobie.

- Nie szkodzi. Nie powinnaś być teraz sama. Jest ktoś w domu? - troska w jego głosie jeszcze bardziej mnie dobija. Nie nie ma nikogo w domu, uciekłam pół roku temu, bo mój ojciec chciał, żeby zabijała. Taka prawda.

- Nie. Od dzisiaj mieszkam sama.

- Rozumiem - zapanowała cisza. Było mi to na rękę, nie miałam wtedy ochoty gadać - Swoją drogą to gdzie mieszkasz?

- Na Royal Sqare 15. Wiesz, jak się stąd idzie?

- Chyba tak - na tym właściwie skończył się nasz dialog. Szliśmy tak około piętnastu minut, aż Lysander powiedział:

- To chyba tutaj - podniosłam głowę. Faktycznie znajdowaliśmy się przy moim mieszkaniu.

- No to do zobaczenia w szkole.

- Czekaj, Haruka! - odwróciłam się - skoro i tak jesteś sama, to może.. - to na chwilę przerwał, jakby nie wiedział, czy mam dalej mówić - może wpadniesz do mnie na wigilię? - zaskoczył mnie.

- Nie będę się wtrącać. Wigilię je się zazwyczaj z rodziną.

- Jestem tylko ja, mój brat i jego narzeczona - i to jest argument.

- Może. Ale nie wiem nawet, gdzie mieszkasz.

- Czekaj - to mówiąc, wyciągnął z kieszeni jakąś kartkę i napisał na niej swój adres - Jeśli się zdecydujesz, to przyjdź na siedemnastą - podał mi kartkę. Przeczytałam adres i schowałam ją do kieszeni.

- Zastanowię się - kiwnął głową i rozeszliśmy się. Weszłam na klatkę schodową, a później do mieszkania. Zaraz po wejściu ogarnęła mnie chęć rzucenia tego wszystkiego i ucieknięcia jeszcze raz.

Pokręciłam tylko głową.

Rozebrałam się, wzięłam ręcznik i poszłam do łazienki. Gorąca kąpiel dobrze mi zrobi.

wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 17 - Nie mam pomysłu na tytuł...

- Masz je? - zapytałam, chociaż znałam odpowiedź.

- Mam - w jego oku dostrzegłam błysk. On sam nawet nie próbował ukryć wrednego uśmiechu. Kątem oka zauważyłam, że na ławce obok siedzi Lysander.

- To pokaż - czerwonowłosy podszedł do mnie z telefonem z otwartą galerią zdjęć. Z drugiej strony stanął Lys i wspólnie zaczęliśmy liczyć zdjęcia.

- Dwadzieścia - po chwili stwierdził białowłosy, a ja przytaknęłam. Kastiel uśmiechnął się kpiąco w moją stronę, nie doczekał się jednak żadnej reakcji.

- Jednego brakuje - stwierdziłam. Kas uniósł brwi do góry - Brakuje ci jednej dziewczyny - wyjaśniłam.

- Naprawdę myślisz, że się tak wykręcisz? Mam dwadzieścia zdjęć, tyle, ile jest dziewczyn - pokręciłam przecząco głową:

- Jedną pominąłeś.

- Niby kogo? - w odpowiedzi zaczęłam grzebać w torbie. Po chwili zwycięsko wyciągnęłam moją legitymację szkolną i podałam mu :

- Czytaj na głos - poleciłam. Czerwonowłosy popatrzył na mnie podejrzliwie, po czym spojrzał na prostokątną kartkę.

- Juginora Haruka, 16 lat, kobieta - tu wytrzeszczył na mnie oczy. Lysander zrobił to samo. Gdyby to była kreskówka, ich dolne szczęki szurałyby właśnie o ziemię. Kas przenosił wzrok to na moją legitymację, to na mnie.

- Czyli... - zaczął - jesteś...

- Dziewczyną? - dokończył Lysander.

- No brawo, skapliście się. To jak będzie z naszym zakładem? -zwróciłam się do Kastiela. Ten tylko popatrzył na mnie pustym wzrokiem - Nie mów, że stchórzyłeś - dodałam kpiącym tonem. Ten jakby się ocknął.

- Zagrałaś nieczysto. Mówiłe..aś o sobie w osobie męskiej! - uniosłam brwi do góry w geście politowania.

- Czyli jednak tchórzysz - stwierdziłam - To ostatni dzień semestru, więc po przerwie masz przyjść w różowych bokserkach. Na wierzchu - dodałam - Jak nie masz, to ci kupię i wyślę kurierem - Kastiel wyglądał na wściekłego. Gdyby nie obecność Lysandra, pewnie by mi przyłożył. A przynajmniej próbowałby.

Obaj oddalili się w stronę bramy. Słyszałam przez chwilę, jak Kas mówi coś podniesionym głosem, później oddalili się tak, że nic nie słyszałam.

Ja zostałam jeszcze chwilę. Musiałam przemyśleć kilka spraw.

Zakończył się pierwszy semestr i nic. Nikt nie próbował mnie znaleźć. Dał sobie spokój? To do niego nie pasuje.

W tym momencie przypomniałam sobie ten SMS od nieznanego numeru. Nie odebrałam, ale to i tak jest niepokojące.

Nie.

To nie był mój ojciec. Wiedziałby, że nie odbiorę połączenia od obcego numeru. A więc to był ktoś inny.

Wyciągnęłam komórkę z kieszeni i jeszcze raz przeczytałam tego SMS'a. ten styl wyrażania się przypominał mi kogoś, ale nie mogłam sobie przypomnieć kogo.

Zrezygnowana schowałam telefon i udałam się do mieszkania. W środku było przyjemnie ciepło. Dopiero teraz poczułam, że mimo wszystko na zewnątrz jest zima, a ja stałam tam tak z godzinę rozmyślając.

Zrobiłam sobie herbatę i rozłożyłam się wygodnie przed telewizorem. Zdecydowanie potrzebowałam chwili odmóżdżenia się. Włączyłam TV na jakimś filmie akcji z elementami komedii i spędziłam tak jakieś pół godziny. Później mój spokój zakłócił dzwonek telefonu.

Znowu nieznany numer.

Wyłączyłam telewizję i poszłam do swojego pokoju. Przez chwilę się wahałam, ale skoro to nie był mój ojciec, postanowiłam odebrać.

I przeżyłam jeden z największych szoków w moim życiu.

- Halo - po drugiej stronie odezwał się męski głos. Uśmiechnęłam się znałam ten głos. Ufałam mu.

- Halo - odpowiedziałam.

- Haruka? Wreszcie odebrałaś! - po jego głosie poznałam, ze również się uśmiecha, wręcz śmieje się.

- No tak.

- Gdzie mieszkasz? Wpadnę do ciebie.

- Ani mi się waż, siarę mi tylko zrobisz.

- Powiedz, albo sam się dowiem.

- No to sam się dowiedz, ale zejdzie ci do wiosny, zanim ktoś to zrobi, spakujesz się i przyjedziesz - no uwielbiałam się z nim droczyć.

- No wiesz..

- Odpuść, na mnie to nie działa - zaśmiałam się.

- Mhy. A jak sytuacja z... - nastała niezręczna cisza.

- Nic.

- Nic?

- Też myślę, że to podejrzane, ale nie mogę w tym zakresie wiele zrobić.

- Masz rację. Lepiej poczekać, aż wykona pierwszy ruch - nie zgadzałam się z tym do końca, ale nic nie powiedziałam, tylko przytaknęłam - OK, to ja już będę kończyć, zadzwoń kiedyś.

- Spoko. Do zobaczenia - rozłączyłąm się.

- Z kim rozmawiałaś? - w drzwiach stała Ana.

- Marshall - zmarszczył brwi, ale nic nie powiedziała. Wyszła z pokoju, a ja oparłam się o parapet obserwując pierwszy w tym roku śnieg. Opadał delikatnie na całą okolicę przykrywając wszystko cienką warstwą puchu.

- Może te święta nie będą takie złe - pomyślałam.

Następnego dnia cały czas miałam uczucie, że o czymś zapomniałam, stwierdziłąm jednak, że skoro nie mogę sobie przypomnieć, co to, zignoruję to. Dopiero koło południa gdy zauważyłam wracających ze szkoły Kastiela i Lysandra, klepnęłam się w czoło.

Wigilia klasowa.

Chociaż lekcje skończyliśmy już wczoraj, kolację mieliśmy zjeść dzisiaj. No cóż, mówi się trudno. I tak nie zamierzałam iść.

Zajrzałam do pokoju Any. Nie było jej. Wredota jedna. Poszła, a mi nie przypomniała.

Westchnęłam.

Postanowiłam się przewietrzyć. Ubrałam się i wyszłam, uprzednio zamykając mieszkanie. Spacerowałam tak z pół godziny, po czym postanowiłam wrócić, jednak moją uwagę przykuła postać stojąca na krawędzi jakiegoś budynku. Przechylała się niebezpiecznie w przód, to w tył, jakby zaraz miała spaść.

- ANA!! - krzyknęłam.
 _____________________________________________________________________
Rozdział nieco wcześniej niż zapowiadałam, ale chciałam przerwać w tym momencie :P
Myślę, że następny ukaże się po świętach, ok. 1 stycznia.